Pan Jacek po Mazurach pływa od 25 lat. Od 3 lat tam, gdzie się pojawi, wzbudza sensację. A to za sprawą łodzi parowej, której największą zaletą jest (jak twierdzi sam właściciel) cisza i "romantyzm pływania pod parą".
Nie sposób przepłynąć (lub przejść) obojętnie obok tej łódki. Na środku strzelisty komin, obok leży stos porąbanego drewna. I jeszcze to piękne, drewniane wykończenie. Łódka rzuca się w oczy z daleka.
Jej właścicielem jest pan Jacek, który na co dzień mieszka w Gdyni i zajmuje się nieruchomościami. Jego pasją są zabytki techniki. A że silnik parowy był pierwszym silnikiem, który zaczęto stosować w mechanice, pan Jacek wrócił do korzeni. Jak sam mówi, nasycony pływaniem pod żaglami i zmęczony hałasem łodzi motorowych, postawił na „romantyzm pływania pod parą”. I teraz, zamiast mówić, że żegluje na Mazurach - opowiada znajomym, że „paruje na Mazurach”.
Po raz pierwszy Jack River wypłynął na mazurskie wody w 2016 roku.
Kupiłem zabytkową szalupę, którą wyprodukowano w Ustce, w nieistniejącej już stoczni - opowiada historię łodzi pan Jacek. - Szalupa zbudowana jest z aluminium, jest nitowana. Model ten zaczęto produkować w 1956 roku. Projekt przygotował Polski Rejestr Statków. Szalupy te, które zabierały na pokład 56 rozbitków, produkowano do 1970 roku. Były na wyposażeniu polskich jednostek handlowych i sprzedawane za granicę. Niewiele ich pozostało. Może kilka sztuk zostało w kraju, a to dlatego, że w okresie przemiany ustrojowej po prostu sprzedawano aluminium, by się wzbogacić. Silnik parowy budowałem na bazie silnika morskiego, szwedzkiego z lat 20. Projekt zabudowy również wykonałem sam.
Wytwornicą pary jest rurkowy kocioł pionowy, który wytwarza 120 kg pary na godzinę. Silnik parowy ma moc około 7 KM. Ciśnienie na kotle 12,5. Gwizdek 4-tonowy zaadaptowany z Forda A, model 1930 rok. Prędkość marszowa to około 3 węzły, maksymalnie 6 węzłów.
Palę drewnem (około 3-4 kg drewna na godzinę), choć można też węglem. Wodę czerpię z jeziora, ponieważ jest miękka, ma mało soli mineralnych, mało wapienia, który zamienia się w kamień – dodaje pan Jacek. - Jak powiedział mi jeden pan, który całe życie woził parowozem turystów do Giżycka, wodę z jeziora można lać do akumulatorów, bo jest tak miękka. Silnik chodzi bardzo cicho. Z obrotami rzędu 60-150 obrotów na minutę. Na łódce jest więc cisza i spokój. Co więcej, w piecu jest specjalna półka, na której można przyrządzić danie na ciepło, na przykład jajecznicę. Każdy, kto mnie spotyka, od razu staje się pasjonatem. Kiedy płynę Kanałem Łuczańskim i jestem ostatni w kolejce przed mostem obrotowym, puszczam dwa razy sygnał gwizdkiem i wszyscy mi ustępują. Płynę więc na początek kolejki i wtedy załogi innych łodzi mają okazję zrobić zdjęcia i nagrać film.
Przy sprzyjających wiatrach za rok na mazurskich jeziorach pojawi się kolejna, tym razem 12-metrowa "atrakcja" pana Jacka - stuletni holownik rzeczny z napędem parowym, o małym zanurzeniu (ok. 70 cm), z 1-cylindrowym silnikiem z 1905 roku.
Wystrój będzie dopasowany do epoki. Ma być tak, jakbyśmy cofnęli się w czasie. Zegary, stare kompasy, światła, lampy nawigacyjne - wszystko takie, jak sto lat temu - zapowiada pan Jacek. - To będzie największa jednostka pod parą w Polsce!
Trzymamy kciuki i mamy nadzieję, że za rok również spotkamy pana Jacka na mazurskich wodach.
Jeśli nie spotkacie parowca Jack River na jeziorze, możecie go obejrzeć w porcie w Skłodowie.
Serwis mazury24.eu nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy i opinii. Prosimy o zamieszczanie komentarzy dotyczących danej tematyki dyskusji. Wpisy niezwiązane z tematem, wulgarne, obraźliwe, naruszające prawo będą usuwane.